Gdy człowiek się potknie, upadnie, zaraz wstaje, rozgląda się czy ktoś nie widział jego upadku. A co najważniejsze otrzepuje się żeby nie było na nim żadnego śladu, że coś w jego życiu nie wyszło. I to jest zupełnie normalne i naturalne. Ale szkoda, że nie patrzymy na nasze życie duchowe podobny sposób. Jakoś dziwnie kumulujemy upadki. Jakoś dziwnie nie powstajemy. Jakoś dziwnie nie otrzepujemy się ze zła. Jakoś dziwnie nie staramy się, żeby na naszym sercu nie było nawet śladu, że coś kiedyś zrobiliśmy nie tak. Może czekamy na jakiś szczególny czas? Często czekamy na Wielkanoc – przecież przykazanie kościelne mówi – przynajmniej raz w roku spowiadać się …. Jedno słowo się usunie i człowiek jest spokojny. Raz w roku spowiadać się i Komunię Świętą przyjmować.
Jakie to jest dramatyczne, jeśli próbujemy sformalizować, to co nigdy nie powinno być zaszufladkowane – nasze życie duchowe. Upadasz, wstajesz, otrzepujesz się, idziesz dalej. Grzeszysz, żałujesz, postanawiasz poprawę, wynagradzasz zło i idziesz dalej. Tak powinna wyglądać droga chrześcijanina. Obyśmy nigdy nie odkładali pojednania. Pojednania z Bogiem i pojednania z tymi z którymi jesteśmy poróżnieni, skłóceni. Ktoś zauważył, że najperfidniejszą pokusą szatana jest podpowiadanie: odłóż na później!
Człowiek raz się potknie, upadnie, powstaje, idzie dalej. Ale gdy drugi raz upadnie to zaczyna się zastanawiać – coś ze mną nie jest tak! Muszę się temu przyjrzeć. Mam pewnie jakiś defekt, jakiś uraz. Może trzeba zacząć patrzeć realnie, że to nie tylko jest w mojej mocy, że trzeba będzie udać się do specjalisty. Bo ileż razy można się potykać?
Czy tak myślimy o życiu duchowym? Raz upadamy, za chwilę drugi, trzeci, czwarty i właściwie idziemy beztrosko przez życie. Może trzeba udać się do specjalisty? Może trzeba udać się do Jezusa Chrystusa! Może trzeba z Nim porozmawiać? Może trzeba przed Nim się otworzyć? Może trzeba Go wreszcie zapytać – co ja mam zrobić, aby nie było w moim życiu upadków – grzechów? Może wreszcie trzeba się przejąć i stwierdzić, że grzech to nie jest coś normalnego w moim życiu!!!
Gdy widzimy, że ktoś upada – grzeszy raz, drugi… to może jeszcze nie od razu ingerujemy. Może nie chcemy jakoś wchodzić w to jego życie, żeby go nie peszyć, nie onieśmielać. Może delikatnie podpowiadamy, ze może coś trzeba z tym zrobić? Albo przytakujemy jak ktoś się zwierza, ze ma taką czy inną dolegliwość. Ale jak już ktoś kolejny raz upada, czy możemy być obojętni? Czy nie powinniśmy wkroczyć? Zainteresować się głębiej, zareagować? Jak patrzymy na upadki innych? A może nam już one zupełnie spowszedniały, zobojętniały? W końcu to jego sprawa! Czy ubolewam nad tym, że ktoś nie rozumie, czy nie chce zrozumieć, że tak postępować nie należy? Czy czuję jakiś duchowy niepokój, że jestem bezradny w tym momencie i czy proszę Pana Boga by pomógł mi wkroczyć, właściwie zareagować? Obyśmy nigdy nie byli obojętni na własne upadki i upadki innych!
Obojętność to przeciwieństwo miłości!
Ks. R. Poźniak – Rozważania z „Drogi krzyżowej”